Godność:Jose Sauveur
Wiek:Urodzony w 824 roku, aktualnie ma 25 lat.
Orientacja:W przypadku Jose,
heteroseksualizm jest doskonale widoczny.
Dystrykt:Utrzymuje, iż pochodzi z
Shiganshiny. Aktualnie natomiast zamieszkuje w
Troście.
Grupa:Oddział stacjonarny
Ranga:Straż muru
Umiejętności:Mężczyzna posiada przeciętne umiejętności w posługiwaniu się sprzętem przeznaczonym do przeprowadzania trójwymiarowego manewru. Dodatkowo, jest niezwykle leniwy – najchętniej siedziałby ze swoimi towarzyszami przy bramie, spożywając niemałe ilości alkoholu, a także obserwując piękne kobiety. Często pozostaje ostatnią osobą „trzymającą się na nogach” pod koniec libacji, przez co znajomi określili jego głowę „wyjątkowym darem”. Cechy te nie czynią z niego jednak całkowitego beztalencia, które myśli tylko o naturalnych wypukłościach ciała kobiety, alkoholu czy ładnej pogodzie. Ciemnowłosy potrafi określić sytuację w jakiej się znajduje w naprawdę krótkim czasie, co w połączeniu z szybkim czasem reakcji oraz stosunkowo dużą sprawnością fizyczną, sprawia, że jest naprawdę dobrym strażnikiem.
Wygląd:„
Nigdy nie należy oceniać książki po okładce”.
Sauveur to dobrze zbudowany mężczyzna, mający 182cm wzrostu i ważący około 78kg.
Uparcie twierdzi, że strażnicy powinni dbać o swój wizerunek – często zaznacza, że są oni osobami, które ludzie bardzo często widują i należałoby mieć z nimi dobry kontakt. Oczywiście, bez przesady – nie jest maniakiem.
Bez górnej części ubioru, jego rysy mięśni są doskonale widoczne, ale dopiero po ich napięciu widać efekty częstych treningów. Jose ma ciemne, potargane włosy, których nigdy nie chce mu się układać. Przyglądając się w jego zielone oczy, można odczuć pewien dyskomfort - chłodne spojrzenie, połączone z leniwym podejściem do świata, tworzy ignoranta, który „gdzieś” ma dobro innych – koliduje to jednak z jego „powołaniem”, a dodatkowo, pozory często mogą mylić – w jego przypadku właśnie tak będzie.
Na prawym uchu mężczyzny znajduje się złoty kolczyk z dwoma, ostro zakończonymi wybrzuszeniami. Pod lewym okiem widoczny jest zaś charakterystyczny pieprzyk.
Jose bardzo często można spotkać w mundurze, w którym po prostu dobrze się czuje. Czasami jednak wypadałoby go zmienić – na takie okazje, rozczochraniec ma zwykłą, szarą podkoszulkę z lekkim wcięciem na kołnierzu oraz luźne, brązowe spodnie. Do owego pakietu dochodzą także najzwyklejsze ciemne buty. Bardzo rzadko zdarza się, by zakładał na siebie garnitur, bądź inny odświętny strój. Jak sam twierdzi: „
Nie jestem sobą, gdy noszę coś takiego”.
Charakter:Już po pierwszej rozmowie, ciemnowłosy wydaje się prostym do rozgryzienia człowiekiem – zboczony mężczyzna, który podchodzi do życia na luzie oraz z odpowiednim dystansem. Lubi być duszą towarzystwa; przebywać w centrum zainteresowania – przez swoją bezpośredniość, nie ma większych problemów z zawieraniem nowych znajomości. W wielu przypadkach może to jednak okazać się również poważną wadą.
Pomimo całkiem sprawnie działającego intelektu, Sauveur ze względu na swoją przeszłość stara się utrzymywać „pozycję głupka” – często więc świadomie wpada w sytuacje, które normalny człowiek powinien omijać szerokim łukiem. Czyni to również z niego osobę dość dziecinną, nawet pomimo dwudziestu pięciu lat na karku.
Co zostało już wspomniane – uwielbia spożywać alkohol. Często w niemałych ilościach. Jest także konkretnie zboczonym facetem. Ma zapędy masochistyczne. Uwielbia zarówno kobiety hojnie obdarzone przez matkę naturę, jak i przysłowiowe „deski”. Wyznaje zasadę, że „dobrze się pieści, co się w ręku mieści”. To jasne, że jest nieco tchórzliwy – wszak nie chciał wstąpić do oddziału zwiadowców właśnie dlatego, by nie zostać pokarmem dla tytana. Inna sprawa, że musiałby działać wtedy w stosunkowo pokaźnej grupie, a tego stara się z jakichś powodów unikać – burzliwa przeszłość? Kto wie. Mimo wszystko, unika bliskich znajomości – zainteresowanie płcią przeciwną to u normalnego, zdrowego faceta normalny odruch, jednak Sauveur nie zamierza wiązać się z żadną kobietą. Tutaj prawdopodobnie także mają swój udział nieciekawe wspomnienia.
Historia:Rok 845, Shiganshina
Dzień ataku, a zarazem upadku muru Maria.
Tego jakże pięknego dnia, wraz z Sarą postanowiliśmy udać się do parku. Pogoda dopisywała, natomiast ona zamierzała mi coś powiedzieć i zależało jej na tym, by zrobić to właśnie w środku miasta. Jasne, że spodziewałem się tylko tego, by powiedziała mi, że zostanę ojcem! Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i do południa zajęliśmy się swoimi sprawami – nie było pośpiechu. Nic nie wróżyło jakiegoś szczególnego wydarzenia, które mogłoby przeszkodzić nam właśnie dzisiaj. Niestety, życie pisze różne scenariusze i potrafi zaskoczyć swoimi pomysłami niemalże każdego. Około godziny trzynastej wybraliśmy się na miasto. Kiedy spokojnym krokiem, z uśmiechami na twarzach zmierzaliśmy do naszego ulubionego, niewielkiego parku w centrum Shiganshiny, znikąd usłyszeliśmy głośny grzmot. To było niespodziewane i przerażające – moja ukochana dosłownie wpadła mi w ramiona, nie wiedząc co się dzieje. Ja natomiast poszukiwałem wzrokiem źródła tego hałasu… Kolosalna, krwistoczerwona dłoń miażdżąca górną część muru Maria, a za chwilę gigantycznych rozmiarów głowa i spojrzenie żądne krwi… Nikt nie wiedział co się dzieje – wszyscy wpatrywaliśmy się w ten jeden punkt. Obietnica, jaką złożyłem tej rudej istotce, która się we mnie wtuliła, nie pozwalała mi działać w żaden sposób. Wziąwszy ją na ręce, po prostu zacząłem uciekać. Czułem, że za chwilę wydarzy się coś strasznego i tym niezbędnym krokiem będzie wycofanie się.
Do ciężkiej cholery – czemu to musiało spotkać właśnie nas?!
Nastąpiła potężna eksplozja. Pamiętam jedynie głośny huk – następnie zostaliśmy pchnięci do przodu przez falę uderzeniową, powstałą prawdopodobnie na skutek eksplozji. Straciłem równowagę i przewróciłem się z Sarą, uderzając tyłem głowy o beton. Straciłem przytomność.
Obudziłem się dopiero na łodzi, która ewakuowała ludzi. Nie przejmowałem się odniesionymi obrażeniami – najważniejsze było dla mnie odnalezienie mojej ukochanej. Szczęście w nieszczęściu, przebywała na tej samej łodzi, co ja – niestety, jej stan był znacznie gorszy. Coś musiało wydarzyć się po tym, jak byłem nieprzytomny. Miała poważny krwotok wewnętrzny i nie dawano jej większej szansy na przeżycie. Załamałem się… zdążyliśmy zamienić zaledwie kilka słów. Obiecałem jej, że już nigdy „tego” nie zrobię. Ze łzami w oczach przyglądałem się na to jak umiera, nie mogąc zrobić zupełnie niczego. DO CIĘŻKIEJ CHOLERY! NICZEGO!...
Kilka godzin później dotarliśmy w bezpieczne miejsce – inny dystrykt. Byłem w szoku. Nie miałem już ochoty do życia. Niestety, jedną z obietnic jaką jej złożyłem, było właśnie to, że nigdy się nie poddam i będę dążył do uwolnienia ludzi z klatki, w której byli zmuszeni się zamknąć dla własnego dobra. Po długim namyśle oraz rozmyśleniach, postanowiłem, że wstąpię do armii. Zaciągnę się do obozu szkoleniowego – dołączę do żandarmerii, zwiadowców lub oddziału stacjonarnego. Szczerze powiedziawszy, nie robiło mi to już większej różnicy. Najważniejsza była dla mnie zemsta na tym przeklętym kolosie…
Rok 845, obóz szkoleniowy
Już pierwszego dnia dostaliśmy nieźle w kość. Swoją drogą, po wydarzeniach w Shiganshinie w obozie pojawiła się naprawdę ogromna ilość kandydatów na żołnierzy. Niestety, szybko można było zorientować się, że nie zawitali tutaj na długo – codziennie odpadało kilku, bądź nawet kilkunastu kadetów. Mój przypadek był w pewnym sensie zabawny. Nie byłem w stanie opanować sprzętu przeznaczonego do przeprowadzania trójwymiarowego manewru. Oczywiście, posiadłem umiejętności niezbędne do poruszania się z użyciem tego urządzenia, lecz dostałem jasno do zrozumienia, że w przypadku oddziału zwiadowców, polegnę już na pierwszej wyprawie. Po plotkach jakie roznosiły się po całym obozie, które dotyczyły żandarmów, także darowałem sobie ten oddział – jestem typem luzaka, który lubi od czasu do czasu się napić, ale bez przesady! Nadawałem się natomiast do stacjonarki. Przemawiały za tym chociażby świetne zdolności w walce wręcz, które zauważyli trenerzy. Jak twierdzili, mój styl był unikalny – świetna defensywa, jak i możliwość przejścia do ofensywy. Wiele osób doradzało mi, żebym spróbował szczęścia właśnie w tym oddziale – tak też uczyniłem, kiedy tylko udało mi się po pięciu latach ukończyć szkolenie. Ze względu na ludzi jacy mnie otaczali, zmieniłem się. Cały czas pamiętałem o Sarze… obietnicach… Trzeba jednak było żyć dalej. Spróbowałem zapomnieć o burzliwej przeszłości…
Rok 850, Trost.
Dzień walki o Trost, a zarazem pierwsze „zwycięstwo” ludzkości.
Jakiś czas po zakończeniu szkolenia zostałem przydzielony do zaopatrzenia w Troście. Miasto wydawało się nie tylko spokojne – byliśmy świetnie przygotowani na odparcie ewentualnego ataku tytanów. Graliśmy z chłopakami w karty, popijając sobie szklaneczki mocnej nalewki. Wykorzystywaliśmy czas wolny na rozrywkę, której ostatnio i tak mieliśmy pod dostatkiem. Nagle nastąpił potężny huk – znałem to. Doskonale pamiętałem ten pieprzony dźwięk, który pięć lat temu sparaliżował Shiganshinę i pozbawił mnie Sary! Natychmiast wybiegłem na zewnątrz. To co dostrzegłem, sprawiło, że krew w moich żyłach dosłownie się gotowała. Dostaliśmy jednak jasne polecenie od dowódcy – mieliśmy pozostać na miejscu, czekając na potrzebujących zaopatrzenia żołnierzy.
Po kilku godzinach walki, udało się przetrwać zaledwie mnie oraz trójce młodszych kadetów – to były jeszcze dzieciaki. W ich oczach nie sposób było nie dostrzec strachu. Zresztą, nie ma o czym mówić. Też przysłowiowo „lałem w gacie”. Kiedy dotarła do nas jednak wieść o tajemniczym tytanie, który pomógł ludzkości zwyciężyć ten pierwszy raz, nie tylko nie ukrywaliśmy zaskoczenia, ale popłakaliśmy się z radości. Tak, ja również. O ile rzadko mi się to zdarzało, tak byłem szczęśliwy, że udało mi się przynajmniej dopilnować tych dzieciaków… Następnego dnia podjąłem decyzję o przeniesieniu do straży muru – chciałem mieć na to wszystko jeszcze większy wpływ.
Rok 850, Trost.
Kilkanaście dni po tajemniczym ataku.
Moje podanie zostało rozpatrzone pozytywnie – zresztą, nie byłem zaskoczony. Teraz w głównej kwaterze mieli cholernie dużo roboty, głównie związanej ze zwłokami poległych. Szybko zaklimatyzowałem się na stanowisku strażnika muru – zostałem również ciepło przyjęty. W ruch poszła mocna wódka oraz jakaś zakąska. Miałem nadzieję jedynie na to, że ten dzień nie zostanie zniszczony przez kolejne, porąbane wydarzenie. Ostatnimi czasy, miałem ich całkowicie dosyć…
Ciekawostki:» jest ostrym zboczeńcem, ale unika stałych związków.
» ma zapędy masochistyczne w stosunku do kobiet – lubi, kiedy te stosują wobec niego przemoc.
» uwielbia udawać głupka, którym w rzeczywistości nie jest.
» jego ulubionym powiedzeniem jest: „Nigdy nie oceniaj książki po okładce!”
» ma bardzo mocną głowę, dzięki czemu może wypić znacznie większe ilości alkoholu, niż reszta jego towarzyszy.
» stara się utrzymywać dobry kontakt z ludźmi, którzy go codziennie otaczają.
» woli trenować w samotności, niż w obecności innej osoby.
» jeżeli chodzi o jakieś zadania, lepiej pracuje mu się samemu, niż w grupie.
» jego ulubionym kolorem jest czerwień.